Drogi skurwysynie,
Bo ciężko nazwać inaczej człowieka, który najpierw daje ci życie, a potem celowo ci je uprzykrza i upośledza – oby twoje hemoroidy płonęły, aż zdechniesz na raka.
Wiesz, ostatnio nawet, widząc jakieś tam niemrawe wyciąganie ręki z twojej strony, próbowałem cię polubić – niestety, jak zwykle swoją impertynencją i agresją spierdoliłeś sprawę, pokazując swoje prawdziwe kolory, jak tylko okazałem ci odrobinę sympatii. I wiesz, co? Chuj ci w dupę. Jeśli chciałeś, żebym polubił twoje towarzystwo, czy nawet ciebie samego, miałeś ku temu dostatecznie dużo okazji w okresie, kiedy swoją przemocą i zjebaniem miałeś jeszcze okazję nie spierdolić mi psychiki i, w przedłużeniu, życia. Bo to ostatnie już nigdy normalne nie będzie.
Od kiedy tylko pamiętam, traktowałeś mnie, jakbyś mnie nienawidził za sam fakt istnienia. A może za to, że urodziłem się dokładnie dziewięć miesięcy po tym, jak po raz pierwszy zamoczyłeś w noc poślubną, i nie dałem ci się nacieszyć małżeństwem? A może za to, że, chociaż nic o tym nie wiem, jestem bękartem ze zdrady, którą odkryłeś? Pamiętam, jak miałem pięć lat i, jadąc z wami samochodem, zarzygałem sobie spodnie przez chorobę lokomocyjną. Zatrzymaliście się przy bazarze i kupiliście mi ad hoc jakieś dresy. Wziąłeś te zarzygane. Poskładałeś w kostkę, jakbyś musiał je zaraz na gwałt wcisnąć do szafy. Ale nie włożyłeś ich do siatki, nie odpaliłeś samochodu i nie pojechałeś dalej. Zamiast tego cisnąłeś je na ziemię. „Masz, tak to się robi, teraz ty” – wycedziłeś z furią. Co to miało, kurwa, być? O, albo jak miałem siedem lat i byłem z matką na hulajnodze. W domu zorientowaliśmy się, że wypadła z niej jedna śrubka. Nie sięgnąłeś jednak po słoik z normaliami, żebym sobie znalazł zamiennik – zamiast tego kazałeś nam iść z powrotem, żebym odtworzył całą trasę i znalazł zgubiony element. Jedną pierdoloną śrubkę, którą równie dobrze mogłem zamienić na nową. Wtedy domyślałem się, że robisz to, żeby mnie czegoś nauczyć. Tylko, tak się zastanawiam, czego? „Nie miej problemów, bo, zamiast ci pomóc, narobię ci dodatkowych”? Super nauka, kurwa mać. O chuj ci, człowieku, chodzi?
W mojej podstawówce, jak w większości polskich szkół w tamtym okresie, obowiązywało prawo dżungli. Ale ja wcale nie musiałem mu podlegać. Wystarczyło, żebyś, gdy wołała o to sytuacja, jak każdy przyzwoity rodzic bronił swojego dziecka, zamiast wmawiać mu winę za każdą sytuację konfliktową, w jakiej się znalazło, i uprawiać absurd
Post za długi. Kliknij tutaj, aby zobaczyć jego pełną treść.